25 lut 2014

Naka, jesień 2013




Na mojej liście herbacianych blogów charakterystyczna mała paczuszka z nadrukiem pu-erh.sk przewija się od jakiegoś czasu regularnie. W końcu po ostatnim wpisie na mattcha.com zamówiłem kilka mniejszych i większych sampli od Petera. Wśród nadesłanych była też jedna, której nie wybrałem. Jeżeli spotyka mnie coś takiego ze strony renomowanego sprzedawcy to raczej nie jest to gest typu "dam mu co mi tam w magazynie zalega" raczej "hej man, to co wybrałeś jest ok, ale mam jeszcze coś, co powinno ci się spodobać, nie chciałbym żebyś to przeoczył".
W porządku, zacząłem więc od bonusu.

















Herbata została zebrana jesienią w okolicach Naka (północny kraniec gór Mengsong w prefekturze Xishuangbanna między Menghai i Jinghong) i jak na zdjęciu pokazuje to Peter stojący przy jednym z tych starych drzew  - powyżej 1700 m n.p.m. Specyficzna pogoda z zimnym powietrzem i mgłami tworzy tam swoisty mikroklimat. A jak mówi stare powiedzenie " wysokie i mgliste góry dają dobrą herbatę". 
Nic więc dziwnego, że ponoć napar z liści zebranych z tych okolic był w przeszłości podawany na dworze królów Birmy. 
To wszystko przeczytałem jednak dopiero potem, zaczynałem picie w stanie raczej nie skalanym wiedzą.


Po wyjęciu z paczuszki liście nie sprawiały wrażenia przesadnie dużych, ale przy obcowaniu tylko z siedmiogramową próbką trudno wymagać niepołamanych fragmentów. 

 














Kolor naparu żółtawy, jasny i klarowny szybko jednak ciemniał (co widać na zdjęciu) . 

 














Pierwsze parzenie przywodziło na myśl szlachetne grzyby i "coś jeszcze".
W ustach długo pozostawał przyjemny długi, suchy, ściągający język posmak, bynajmniej nie gorzki. Nie czułem, tak często przypisywanej młodym shengom, nuty owoców za to dość wyraźnie (odkryłem czym było to "coś jeszcze" dopiero podczas drugiej sesji) smak jakiegoś drewna, może dębu (ale skąd ja wiem jak smakuje dąb?). Drewo na pewno było mokre jak po jesiennej burzy - mogła to być pamięć miejsca z jego monsunem pomyślałem potem dość irracjonalnie jednak.
Następne parzenia były podobne, z tym, że od trzeciego smak grzybów  (borowiki duszone na maśle?) stawał się dominujący. Podobne i niezwykle równe parzenia (w sumie przestałem liczyć po dwudziestu) nie oznaczały takich samych doznać. Nie potrafię opisać tych drobnych różnic, ale nie miałem wątpliwości, że były obecne. Herbata dojrzewała. Powoli. Jak człowiek przechodzący przez wszystkie etapy swojego życia od narodzin, dojrzałość, moment największej mocy i w końcu nieuchronną śmierć. 


 















3 lut 2014

Bílý jeřáb w Warszawie

No nie, nie chodzi o to, że otwarto w Warszawie filię tej praskiej herbaciarni i wegetariańskiej restauracji (a szkoda). Na razie to tylko zwiad "Białego Żurawia" czyli Milan, Lucy i Monika odwiedzili mnie wczoraj by odebrać złożone kilka miesięcy wcześniej zamówienie. Spotkanie z nimi nigdy nie przypomina biznesowych spotkań raczej odwiedziny dobrych przyjaciół. Zawsze można też liczyć na jakieś herbaciane zaskoczenie. Tym razem Milan wybrał Yi Hong słusznie zgadując, że musi to być miłość od pierwszego wejrzenia. Niby nie w moim typie bo to czerwona herbata (czyli czarna jak tu mówimy). Niezwykle wydajna. Dopiero po 6 parzeniu powoli spod smaku herbaty zaczęły wydobywać się nieśmiało mineralne akcenty wody oligoceńskiej. Właśnie - smak - słodycz, nuty brandy i miodu też aromat, który przypominał mi ten, który pamiętałem ze starego domu mojej babci, dębowej szafki przesiąkniętej zapachem jej leków i syropów. Niestety, jej zapasy już się im skończyły - zapisuję się na nową dostawę.











































Dziś rano wspominając ich wizytę budzę się pozostawioną paczką KUKICHA. Doskonały materiał. Wyraźne umami, delikatna. Długo pozostający posmak.






Czarka Jurka Szczepkowskiego wygrzebana gdzieś w pracowni przez gości i której przywróciłem należne jej miejsce.





































Bílý jeřáb robi także swoją własną czekoladę z matcha. Następnym razem mam nadzieję, że przyjadą na dłużej i zdążę się nauczyć:)